„Wszyscy wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.” Mk 12, 44
Søren Kierkegaard (1813–1855), duński teolog i filozof, zilustrował postawę biblijnych dwulicowców taką opowieścią:
Pewien Europejczyk wyjechał na Daleki Wschód i zakochał się po uszy w pięknej Chince. Wróciwszy do domu, czekał z utęsknieniem na jakiś list od ukochanej. Po pewnym czasie przyszedł wyczekiwany list – pisany chińszczyzną. Nic z tego nie rozumiał, ale wiedział, że jest to znak odwzajemnionej miłości. Poświadczył mu to zresztą tłumacz przysięgły. Pośrednictwo trzeciej osoby nie było jednak najwygodniejszym rozwiązaniem, więc zaczął sam studiować język chiński. Miłość pchała go do szybkiego postępu w nauce. I już po paru latach mógł swobodnie odczytywać chińskie znaki. Ale Europejczyk tak się rozmiłował w tym egzotycznym języku, że wkrótce został profesorem i docentem na katedrze literatury chińskiej. Niestety, w tym czasie zdążył zapomnieć o zasadniczej przyczynie nauki owego obcego języka. Zakochał się w literze, a zapomniał o sercu; oddał się nauczaniu, a przestał być tym, który kocha.
Jakże trafnie ta opowieść ukazuje dzisiejsze przesłanie z Ewangelii. To właśnie uboga wdowa zrozumiała sens bycia hojną. Jak zanotował św. Marek: „wszyscy wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” (Mk 12).
Andre Save, autor wielu homilii, pisał kiedyś, komentując dzisiejszy fragment Ewangelii:
Zadziwiająca arytmetyka. Z jednej strony wielkie sumy, a z drugiej dwa pieniążki. A jednak Jezus stwierdza: te grosiki mają większą wartość niż wielkie pieniądze innych. Wtedy właśnie pada rozróżnienie, którego nie znosimy, ponieważ nas oskarża i drażni: to, czego zbywa, i to, co niezbędne. Chcielibyśmy sądzić, że jesteśmy hojni, kiedy dajemy – zwłaszcza jeśli dajemy wiele – ale wiemy doskonale, że dopóki nasza hojność nie ingeruje w to, co niezbędne do życia, dalecy jesteśmy od ewangelicznego szaleństwa. Dotknięci łaską, próbujemy czasami uczynić cztery kroki w rozróżnieniu pomiędzy tym, co jest nam naprawdę konieczne do życia, a tym, co możemy ewentualnie poświęcić. Mamy nareszcie ochotę być nieco szaleni, moglibyśmy właściwie oddać ten komplet, ten mebel, tę sumę pieniędzy – nie umrzemy z tego powodu. Ale powstrzymuje nas myśl: „A jeśli jutro mi tego zabraknie?”. I piękny płomień hojności gaśnie. Ten ogień może płonąć jedynie dzięki wierze. Wdowa, którą podziwia Jezus, jest tak uboga, że można się obawiać najgorszego, ale jest ona bogata wiarą – i to właśnie wiara budzi w niej radość, kiedy widzi, jak znikają jej ostatnie grosiki (A. Save, Homilie, Kraków 1999).
Te piękne i dosadne słowa ukazują sens ludzkiego dzielenia się sobą. Niestety, współczesny człowiek coraz więcej oblicza i bawi się w życiową arytmetykę. Coraz mniej jest miejsca na spontaniczne obdarowanie drugiego. W kontekście współczesnych czasów warto w owych dwóch pieniążkach odczytać jeszcze jedną symbolikę. Pomoże nam w tym filipińska legenda, która opowiada, jak to pewien król miał dwóch synów i – przeczuwając swój bliski koniec – chciał ustanowić jednego z nich następcą tronu. W tym celu przywołał ich pewnego ranka do siebie i wręczył każdemu po pięć srebrników. Powiedział przy tym: „Waszym zadaniem jest zapełnić za te pieniądze szopę w zamku. Do wieczora macie czas! Czym ją zapełnicie, to jest wasza sprawa!”. Starszy syn zabrał się do dzieła od razu: przechodząc koło pola, gdzie robotnicy zbierali akurat trzcinę cukrową i zwozili ją do prasy, wpadł na pomysł, że można przecież ojcowską szopę „nafaszerować” ową bezużyteczną wyciśniętą trzciną cukrową. Pogadał z kierownikiem robót i późnym popołudniem szopa była już pełna „cukrowej słomy”. Wkrótce zjawił się też młodszy syn. Poprosił tylko, aby opróżniono szopę. Tak się też stało. Wtedy postawił na środku szopy świecę i zapalił ją. Jej blask wypełnił całe pomieszczenie, aż do ostatniego kąta. Stary monarcha zwrócił się wtedy do tego młodszego: „Ty będziesz moim następcą. Twój brat wydał pięć srebrników, aby zapełnić szopę bezużytecznym materiałem. Ty nie wydałeś nawet srebrnika, a szopa jest pełna światła. Napełniłeś ją tym, czego ludzie potrzebują!”.
Owym światłem jest Chrystus, którym można obdarzać innych poprzez gesty i słowa pełne miłości. Trzeba pamiętać, że zwrot ku drugiemu człowiekowi, ku bliźniemu stanowi jeden z głównych owoców szczerego nawrócenia. Człowiek wychodzi ze swojego egoistycznego bycia dla siebie i zwraca się ku innym, czuje potrzebę bycia dla współbraci.
Świętej pamięci bp Jan Chrapek, pisząc kiedyś list do wolontariatu, apelował:
Dzielmy się miłością, aby otaczający nas świat ludzi wszelako potrzebujących stał się piękniejszy i bardziej braterski, a dobro wspólne mogło być nie tylko bronione, ale także wzbogacane naszą odpowiedzialną troską inspirowaną wrażliwością serca kształtowanego Ewangelią. Tylko bowiem w ten sposób uratujemy nadzieję i tym, z którymi wspólnie zamieszkujemy przestrzenie współczesnego świata, damy motywy nadziei, bez których trudno żyć i myśleć o przyszłości. W ten sposób nakreślamy także ramy „nowej wyobraźni miłosierdzia”, której tak bardzo nam dziś potrzeba. Szczególnie tej „nowej wyobraźni miłosierdzia” potrzebuje współczesny świat, także ten polski. Dzielenie się najpiękniej rozumianą miłością staje się dzisiaj imperatywem moralnym i najgłębszą potrzebą. Bez tego wysiłku nie zrealizujemy marzeń o lepszej przyszłości i nie potrafimy żyć w demokracji, czyniąc ją prawdziwie przyjazną człowiekowi.
Obyśmy umieli dzielić się sobą z drugim człowiekiem, bo tylko wtedy pokonamy własną słabość i staniemy się naśladowcami Boga.
ks. Janusz Mastalski (źródło: https://ekspreshomiletyczny.pl/)