Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami. Mt 9, 10

  1. Biblia

W Izraelu celnicy byli przeważnie kojarzeni z grzesznikami. Rzym wprowadził na terenie podbitej w 63 r. przed Chr. Syrii i Palestyny podobny do funkcjonującego w innych prowincjach system ściągania tych należności. Ściąganiem ciężarów finansowych zajmowali się przedstawiciele arystokracji wojskowej, poborcy podatków (hebr. gabbimmokesin, gr. telonai, łac. publicani), do której to grupy zaliczano celników. Poborca sumę w wyznaczonej wysokości wpłacał z góry miejscowemu rządowi, tetrarsze lub królowi-klientowi (w innych ziemiach podbitych przez Rzym) za przyznanie koncesji, dla siebie zatrzymywał nadwyżki. Taki system ze zrozumiałych względów skłaniał do nadużyć. Ponieważ chodziło o lukratywne zajęcie, nie brakowało chętnych do tego urzędu. Z drugiej strony, w oczach opinii publicznej było to zajęcie powszechnie pogardzane, dla urzędnika zaś z pewnością niewdzięczne. Poborcy podatków w Palestynie byli postrzegani jako kolaboranci Rzymu, zrównani z „grzesznikami”, z marginesem społecznym i moralnym. Również świątynia jerozolimska miała swoich poborców (Mt 17, 22).

Pracując dla Heroda Antypasa, celnicy w Galilei byli postrzegani jako zdrajcy ludu Bożego. Byli również znani z tego, że żądali od ludzi więcej pieniędzy, niż mieli zebrać. Jezusowe powołanie celnika Mateusza do bycia uczniem musiało być zaskakujące; ponownie wskazuje to, że Chrystus przyszedł, aby być światłem dla całego świata, nie tylko dla ludzi prawych. Skandaliczne jest również to, że Jezus udaje się na posiłek do domu Mateusza. W starożytnym judaizmie wspólne zasiadanie przy stole było wyrazem wspólnoty przymierza. Dzielenie się jedzeniem i piciem symbolizowało dzielenie życia. Jedząc wspólny posiłek z wieloma celnikami i grzesznikami, Jezus utożsamia się z tymi outsiderami przymierza i przyjmuje ich do swego królestwa.

Lecz z punktu widzenia faryzeuszy Jezus zaprasza do swego ruchu nie tych ludzi, co trzeba. Konfrontacyjnie pytają uczniów: Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami? Innymi słowy: „Jaki nauczyciel zrobiłby coś takiego?”. Jezus daje dwojaką odpowiedź. Po pierwsze, wyjaśnia, że Jego misja odpuszczania grzechów obejmuje wychodzenie do grzeszników, dokładnie tak jak lekarz musi wychodzić do chorych. Po drugie, mówi faryzeuszom (szanowanym nauczycielom Prawa!), by powrócili do podstaw Pisma i zrozumieli, co oznacza werset 6, 6 z Księgi Ozeasza: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Pierwotnie fragment ten stanowił oskarżenie dla tych Izraelitów, którzy starali się ukryć swe ciężkie grzechy poprzez zewnętrzne akty pobożności, takie jak składanie ofiar. Jako że ofiara miała wyrażać właściwą przymierzu miłość i wierność, Ozeasz stwierdza, że Bóg pragnie „miłosierdzia”, nie (pustych) ofiar. Greckie słowo użyte tu na określenie miłosierdzia to eleos, które w Septuagincie często oddaje hebrajskie słowo hesed, oznaczające wierną, wytrwałą miłość przymierza. Jezus wykorzystuje ten cytat z Ozeasza jako wezwanie do faryzeuszy, by nie pozwolili, aby zewnętrzne praktyki, takie jak reguły odnoszące się do wspólnego zasiadania przy stole, zastąpiły wytrwałą miłość, która musi być okazywana Bogu i całemu Jego ludowi, w tym grzesznikom i celnikom, którzy zeszli na manowce. Wcielając w życie misję Izraela, polegającą na byciu światłem świata, Jezus nie przyszedł, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.

Uczniowie Jana Chrzciciela dalej trzymali się razem po aresztowaniu ich mistrza. Wziąwszy pod uwagę Janowe oddanie ascetycznemu sposobowi życia, do którego należał też post, być może podejrzliwie patrzyli na uczniów Jezusa, ucztujących z grzesznikami i celnikami, i podawali w wątpliwość to, czy ci rzeczywiście są szczerze oddani dążeniu do sprawiedliwości.

W odpowiedzi Jezus mówi o sobie jako o oblubieńcu, odnosząc zatem do samego siebie starotestamentowy obraz określający relację między Bogiem i Izraelem (Iz 62, 4-5). Uczta weselna jest bardzo radosnym wydarzeniem i żałobny nastrój postu nie byłby odpowiedni, dopóki pan młody jest z nimi. W przyszłości uczniowie Chrystusa będą pościć, kiedy zabiorą im pana młodego. To pierwszy raz, gdy Chrystus czyni aluzję do swej męki, nawiązując przy tym do Iz 53, 8 (C. Mitch, E. Sri, Ewangelia według św. Mateusza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2019, s. 128-129; S. Jankowski, Życie codzienne w Piśmie Świętym. Środowisko, religia, kultura, Warszawa 2020, s. 198).

  1. Sztuka

„Powstało wiele obrazów ukazujących moment powołania w życiu Mateusza, żaden jednak nie dorównuje dramaturgią i napięciem obrazowi Caravaggia. To obraz z czasów, gdy malarz znany z niesfornego charakteru chwilowo się ustatkował i energię wyładowywał w pracowni przy sztalugach, a nie w bójkach ulicznych. Otrzymał wtedy, a był to rok 1599, dzięki protekcji ustosunkowanego kardynała Francesca del Monte, zlecenie na trzy obrazy ilustrujące życie świętego Mateusza: pierwszy miał pokazać powołanie, drugi – Mateusza jako ewangelistę, a trzeci – jego męczeństwo. Obrazy zamówił francuski kardynał Matthieu Cointrel (Contarelli) do kaplicy poświęconej swemu patronowi w kościele San Luigi w Rzymie, w której fundator chciał zostać pochowany. I tak się stało – nad grobem Contarellego zawisły zamówione obrazy. I wiszą do dziś. Nas interesuje ten pierwszy.

Mateusz, brodaty przystojny mężczyzna w sile wieku, siedzi za stołem w jakiejś mrocznej izbie, jakby suterenie z oknem, przez które nie wpada światło, i liczy z pomocnikami pieniądze. Nosi renesansowy strój, czarny beret, jest elegancki. Ubiór wskazuje na dobrobyt. W drzwiach sutereny staje nagle Jezus w towarzystwie świętego Piotra. Wraz z Nim od strony drzwi, ale ponad nimi, wpada do izby potężny snop światła. Jezus podnosi prawe ramię i dłonią wskazuje na celnika. Ma do niego sprawę. Ten patrzy na Jezusa zdumiony. Machinalnie kieruje rękę ku sobie – nie, chyba raczej ku sąsiadowi – bo jest zdezorientowany. „Do mnie?”, pyta wzrokiem Jezusa. Chyba jednak do niego, bo stary, łysy sąsiad nic nie zauważył; przytrzymuje szkła na nosie i lekko pochylony nad stołem dotyka palcem złotej monety. No tak, jak tu dostrzec Jezusa, skoro całą uwagę pochłania mamona.

Oprócz starego zajętego pieniędzmi są jeszcze trzej świadkowie – młodzieniec siedzący na taborecie, zwrócony prawie tyłem do nas, który obrócony w stronę drzwi spogląda na przybyszów, młodziutki chłopaczek siedzący koło Mateusza, ślicznie ubrany – w jedwabny kaftan w kolorowe pasy, niczym paź, i w berecie z wielkim piórem; ten także jest zaintrygowany niespodziewaną wizytą. I jeszcze ktoś na wprost Jezusa, ciemnowłosy młodzieniec pochylony nad monetami rozrzuconymi na stole, który nie spostrzegł nic. Najważniejszy jednak niewątpliwie jest tu celnik Mateusz. Za chwilę sam to pojmie; wstanie, zostawi pieniądze na stole i wyjdzie. Podąży za Jezusem.

Żadnej aureoli, żadnego anioła, obraz na wskroś świecki. Gdyby nie podpis, ktoś nieobeznany z lekturą Ewangelii nie odgadłby, co tu się dzieje. Mimo to Caravaggio nie utopił w realiach zwyczajności istoty zdarzenia. Zbudował napięcie, był w tym mistrzem. Obrazy Caravaggia mają to do siebie, że potrafią przykuć uwagę każdego, kto zechce się przy nich zatrzymać. Nie wymagają stopni naukowych dla zrozumienia ich treści, ponieważ bohaterowie malarza doznają przeżyć wewnętrznych wspólnych nam wszystkim bez względu na wykształcenie – dziwią się, wątpią, boją, dopytują. Caravaggio przekłada na język malarski stany psychiczne człowieka, a robi to tak dobrze, że jest zrozumiały dla każdego” (B. Fabiani, Gawędy o sztuce sakralnej, Warszawa 2020, s. 137-140).

  1. Życie

„Czy to nie jest typowe, że Bóg zawsze używa poczucia winy z aptekarską precyzją, natomiast szatanowi znakomicie służy poczucie winy o wiele za słabe lub za mocne?

W niezłym dramacie sensacyjno-psychologicznym z 1957 r. pt. Dwunastu gniewnych ludzi, dwunastu ławników ma podjąć decyzję o skazaniu na karę śmierci młodego człowieka, który najprawdopodobniej zasztyletował własnego ojca. Wszelkie poszlaki i zeznania zdają się świadczyć przeciwko niemu, toteż ławnicy jednomyślnie decydują się orzec o całkowitej winie oskarżonego i poddać go pod najwyższy wymiar kary. Wyłamuje się z ich chóru tylko ósmy ławnik, którego gra Henry Fonda. Nie może on pogodzić się z myślą, że w tak łatwy i bezkonfliktowy sposób można wysłać kogoś na szubienicę, nie mając absolutnej pewności o jego winie. Pozostali ławnicy są zagniewani na niego i usiłują wpędzić go wspólnie w poczucie winy z powodu jego wahania, które kosztuje ich czas i psuje im ich samopoczucie jako nieomylnych arbitrów. Powoli, w miarę, jak ławnik grany przez Fondę nie ulega zmasowanemu atakowi adwersarzy i rozbija kolejne rzekome dowody winy oskarżonego, na jaw wychodzą także schematy myślenia pozostałych, którzy byli twardo za skazaniem młodocianego na karę śmierci. Przechodzą, jeden po drugim, na stronę ósmego ławnika. Okazuje się, że to z powodu wewnętrznego poczucia winy, uczucia porażki z własnymi rodzinami oraz innych defektów ich charakterów stali się zgorzkniali i gniewni lub nadmiernie pewni siebie i chcą się na kimś wyładować, zemścić za swój wewnętrzny niepokój, przybierając przy tym maskę bezkompromisowych stróżów sprawiedliwości. Film mistrzowsko ukazuje, jak głęboko zamaskowane poczucie winy i wstydu wpływa podświadomie na decyzje i czyny ludzkie. Sami mając nieczyste sumienia i nie zastanawiając się wiele nad sobą, ławnicy w konsekwencji usiłują potępić oskarżonego, a także jego jedynego obrońcę w swoim gronie” (M. Pietrachowicz, Psychoterapia Ewangelią. Boża strefa zrozumienia, Warszawa 2021, s. 80-82).

ks. Marek Gilski (źródło: https://www.ekspreshomiletyczny.pl/)