„Józefie, nie bój się.” Mt 1, 20
Kilka lat temu wielu zbulwersowała wiadomość o tym, że uczniowie jednej z paryskich szkół wystosowali protest przeciwko ustawianiu choinki w szkole, bowiem ona rzekomo narusza prawo do świeckiego charakteru miejsc publicznych. Wielu skomentowało to wydarzenie w duchu absurdu. Skoro choinka przeszkadza młodym ludziom, to zaczynamy żyć w świecie absolutnie zeświecczonym. Powstanie pewnie wiele analiz, jak współczesny człowiek ucieka od Boga, jak boi się nie tylko symboli religijnych, ale także wejścia w głębię świąt. W rozgłośniach radiowych przed świętami można często usłyszeć komentarz: „Fatalny jest czas świąteczny, bowiem on dużo kosztuje. Trzeba się więc cieszyć, że za tydzień będzie już po Bożym Narodzeniu! Już za kilka dni nie trzeba będzie sprzątać, gotować i wydawać pieniędzy”.
Jeśli święta Bożego Narodzenia mają się kojarzyć tylko z obżarstwem i wydawaniem pieniędzy na prezenty, to rzeczywiście lepiej, żeby ich nie było!
Dzisiejsza Ewangelia w sposób dosadny komentuje te fakty, o których słyszymy w mediach. Może i w naszych sercach rodzi się wątpliwość, lęk przed nieznanym, tak jak to miało miejsce w sercu św. Józefa. Lękał się odpowiedzialności, lękał się przyszłości. A przecież taka właśnie obawa jest wpisana w życie każdego człowieka.
W pewnej rodzinie narzeczeni nie mogli się zdecydować na termin ślubu. Paraliżował ich strach przed zamieszkaniem z teściami! Stereotyp ukazujący teściów jako zło konieczne spowodował, że wspomniane osoby przez kilka lat odkładały ślub. Gdy młodzi w końcu się zdecydowali, okazało się, że teściowie wcale nie byli „toksyczni”, a obawa przed kłótniami z nimi była całkowicie nieuzasadniona.
Lęk jest wpisany w życie człowieka, a Adwent jest czasem pokonywania tej obawy przed odpowiedzialnością oraz przyszłością. Nie wolno więc lękać się świąt, nie należy się obawiać tego, że za kilka dni trzeba będzie podejść do kogoś z opłatkiem i podać rękę, pogodzić się. Nie można bać się tego, że ten świąteczny czas jest trudny, bo wymaga wysiłku fizycznego oraz psychicznego.
W dzisiejszej Ewangelii można znaleźć klucz do przeżywania świąt Bożego Narodzenia. Anioł mówi do św. Józefa: „nie bój się wziąć do siebie Maryi” (Mt 1). Można więc powiedzieć, że nie możemy bać się wziąć do siebie naszego Boga. Co to znaczy wziąć ze sobą Boga? Przecież wielu z nas regularnie uczęszcza do kościoła, stara się żyć „po Bożemu”. Czy oznacza to, że trzeba coś jeszcze w życiu zmienić? Istnieją cztery bardzo konkretne skutki tego swoistego wzięcia ze sobą Boga.
Wziąć ze sobą Boga znaczy w pierwszej kolejności zaufać Mu pomimo różnego rodzaju problemów czy utrapień. Święty Józef miał świadomość ryzyka. Wiedział, że nie będzie łatwo. Zdawał sobie sprawę, że Maryja brzemienna to ogromne obciążenie moralne. Maryja oraz on sam mogą być posądzeni o różnorakie wykroczenia wobec Prawa. Józef miał świadomość, że będzie pokazywany palcem wśród swoich. Powtarza się historia i dziś, kiedy współczesnemu katolikowi wytyka się jego religijność, a przez to nienowoczesność. Wierzący w naszych czasach jest wyśmiewany za przestrzeganie „archaicznych” norm. Któż obecnie jest uczciwy, mówiący prawdę, lojalny? Zatem moje przyjęcie Boga powinno być bezdyskusyjne pomimo ryzyka i możliwych konsekwencji. Człowiek wierzący stawia sobie wymagania - to jest właśnie to ryzyko. Nieraz myśli sobie tak: łatwiej być niewierzącym, nie trzeba zrywać się do kościoła w niedzielę, można się wyspać. Można mieć swoją etykę, która pomija chociażby szóste lub siódme przykazanie.
Święty Józef, kiedy usłyszał słowa: „weź Maryję”, zrozumiał także, że oznacza to opiekę. Zrozumiał swoją misję: musi się starać, aby nic się Jej nie stało. Patrząc na swoje życie i chcąc naśladować Józefa, musimy sobie uświadomić, że trzeba nam zatroszczyć się o osobistą wiarę, o żywego Boga. Ta troska przejawia się w czuwaniu, aby wiara formowała życie. Kiedyś znany przywódca Indii Mahatma Gandhi pisał tak: „Prościej jest rządzić narodem niż wychować czwórkę dzieci”. Nie będzie dobrego wychowania ani dobrej atmosfery w domu, jeśli nie zadbamy o wzajemną troskę o siebie i o Boga w drugim człowieku. Jeśli nie pochylimy się nad bliźnim, który akurat teraz przeżywa jakieś trudności, to święta będą jedną wielką mistyfikacją. Będziemy udawać, że w naszych domach jest wszystko w porządku.
Aby pokonać w sobie pewne uprzedzenia czy lęki, trzeba zapomnieć o sobie. Józef musiał zapomnieć o sobie, aby wziąć do siebie Maryję. Gdyby zaczął myśleć w kategoriach egoistycznych, że nie opłaca się narażać własnej osoby na zniesławienie, nigdy nie stałby się opiekunem rodziny nazaretańskiej. Jeśli coś ma się narodzić w Boże Narodzenie w naszych sercach, to właśnie taka „Józefowa postawa”: myślenie o najbliższych w kategoriach daru, a nie obciążenia. Najpiękniejszym zaś podziękowaniem Bogu za jego dary jest przekazywanie ich dalej innym. Jeśli Bóg, religia, Kościół są dla nas cennymi wartościami, to trzeba się nimi dzielić z innymi.
Kiedy św. Józef usłyszał słowa: „Nie bój się wziąć do siebie Maryi” (Mt 1), zrozumiał, że ma Ją wziąć na zawsze. Wziąć Boga ze sobą oznacza także być wiernym i konsekwentnym w tym wyborze. Jeśli człowiek uważa się za wierzącego, to wiara musi zostać pogłębiona. To nie tylko „audiencja” udzielana Bogu dwa razy do roku z okazji świąt, ale codzienne zacieśnianie z Nim więzi. Antoine de Saint-Exupéry pisał: „Obowiązek rozpoznasz po tym przede wszystkim, że nie pozostawia ci prawa wyboru”. Obowiązkiem człowieka wierzącego jest codzienne włączanie Boga we własne życie.
Dzisiaj Chrystus mówi do każdego: „Weź Mnie do swojego domu. Weź prawdę o miłości, o szczęściu, które jest dawaniem siebie drugim”. Aby święta były autentycznym przeżyciem, muszą mieć charakter zarówno religijny, jak i rodzinny. Jest takie piękne niemieckie przysłowie: Wdzięczność jest pamięcią serca. Wdzięczność Bogu przynagla nas do przyjęcia Chrystusa do własnego serca, do własnego domu.
ks. Janusz Mastalski (źródło: https://www.ekspreshomiletyczny.pl/)