„Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.” Mt 10, 37
Wydaje się, że Jezus mówi o dwóch kategoriach uczniów: pierwsza to tacy uczniowie, którzy kochają Chrystusa bardziej niż ojca, matkę, syna, córkę. Bardziej nawet niż własne życie. Bardziej niż własną dumę, której zaprzeczeniem wydaje się krzyż. Drugą kategorię tworzą ludzie, którzy są w stanie podać innym kubek świeżej wody. Można powiedzieć: umieją dać coś, co w czasach Jezusa był w stanie dać każdy, nawet najuboższy. Czyli z jednej strony Jezus ukazuje nam ludzi, którzy są w stanie ofiarować innym to, na co stać nawet najuboższego, i twierdzi, że nie utracą oni swojej nagrody (to znaczy, że to, co robią, jest dobre), a z drugiej strony ukazuje nam ludzi, którzy są godni Chrystusa, ale żeby być godnymi, muszą Go kochać bardziej niż swoich najbliższych. Wydaje się, że są to dwie kategorie ludzi. Lepiej jednak byłoby powiedzieć, że są to dwa punkty na tym samym odcinku ludzkości. Tak jak każdy odcinek ma punkt początkowy i końcowy, tak można powiedzieć, że obie te grupy to antypody, dwa ekstrema, które wyznaczają odcinek, na którym mieści się cała ludzkość, wszyscy uczniowie Chrystusa, wszyscy, którzy mogą być nazwani chrześcijanami.
Bo nie każdy będzie w stanie pokochać Chrystusa ponad wszystko. Nie będzie w stanie. Ale tylko ten, kto to potrafi, jest godzien Chrystusa. Co to znaczy, że jest godzien Chrystusa? „Godzien” (po grecku aksios) oznacza również „równowartościowy”, „tej samej wartości”. Otóż można powiedzieć, że jeśli Chrystus, idąc, mówi do mnie: „Pójdź za Mną”, a ja rzeczywiście za Nim idę, znaczy to, że dotrzymuję Mu kroku. Jestem Mu prawie równy. Wtedy, kiedy kocham Go ponad wszystko. Wtedy, gdy jest On najważniejszy w moim życiu. Wtedy, gdy Go słucham. Wtedy jestem godny Chrystusa. Dlaczego Jezus tak wysoko podnosi tę poprzeczkę? Po to, byśmy – chcąc być godnymi naszego Pana, chcąc „być Mu równymi” – po prostu czynili to, co On. A co On zrobił? Ukochał. Kogo? Człowieka. W jaki sposób? Można zaryzykować stwierdzenie, że ukochał człowieka ponad ojca, matkę, synów i córki: w ten sposób, że opuścił nawet Ojca. Zszedł na ziemię, zrezygnował z czegoś, żeby być bardziej z ludźmi. Oczywiście nie opuścił Ojca, a Ojciec nie opuścił Jego, ale w pewnym sensie na tej ziemi Jezus był jeszcze bardziej dla człowieka. Zrezygnował z czegoś, tak jak człowiek rezygnuje z domu ojca i matki, gdy poślubia drugą osobę. Wszedł w związek miłosny z ludzkością, z człowiekiem. Jezus stał się kimś, kto ukochał ludzkość. I nie tylko do tego stopnia, że zrezygnował na pewien czas z nieba, ale tak bardzo, że zrezygnował z własnego życia i podjął krzyż. „Kto nie bierze swojego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien”. Jezus wziął swój krzyż i poszedł za Ojcem. Poszedł za Ojcem dla człowieka. „Kto chce znaleźć swoje życie, straci je”. Jezus nie chciał znaleźć swojego życia. Jezus traci swoje życie po to, żebyśmy my życie mieli. Ostatecznie On to życie zyskuje, ale swoim przykładem pokazuje, że wymagania, które stawia w Ewangelii, nie są czymś abstrakcyjnym. To jest po prostu Jego droga. Żeby Mu dorównać, żeby być Go godnym, żeby osiągnąć maksimum, jakie człowiek może osiągnąć na tej ziemi, trzeba być po prostu takim, jakim był Pan Jezus. Trzeba.
Natomiast to, że nie wszyscy tacy są, i to, że nie wszyscy są w stanie takimi być, doskonale wiemy. To jest ten drugi pułap – minimalny. Jeżeli nie jesteś w stanie kochać Chrystusa ponad wszystko, to przynajmniej nie przeszkadzaj tym, którzy Go kochają. Podać kubek świeżej wody potrafi każdy, ale równie dobrze człowiek mógłby przeszkadzać tym, którzy głoszą Chrystusa, przeszkadzać tym, którzy oddają się Chrystusowi, tym, którzy w Duchu Świętym tworzą nowe drogi, wynajdują nowe sposoby podążania za Chrystusem. Nieraz nie jesteśmy w stanie kochać Jezusa ponad wszystko, ale przy tym narzekamy, marudzimy i jątrzymy na temat ludzi, którzy poświęcają naprawdę wszystko dla Pana Boga. To jest piękne, że minimum naszej relacji do Boga wyraża się w życzliwości do tych, którzy się Panu Bogu oddają całkowicie. Dlatego ci, którzy narzekają na Kościół, którzy są antyklerykałami, którzy nie chcą wiedzieć o tym, że Bóg objawia się przez drugiego człowieka, mogą być oskarżeni nie tylko o to, że nie byli w stanie podać kubka świeżej wody uczniom głoszącym Chrystusa, ale także o to, że ten kubek świeżej wody wylewali.
Co jeszcze ciekawego jest w tej Ewangelii? To, że Jezus nawiązuje w niej do znanej w Starym i Nowym Testamencie instytucji zwanej szalijach. Jej treść brzmi następująco: „Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje tego, który Mnie posłał”. Otóż według tej zasady wysyłany ma taką samą godność jak wysyłający. Jeśli Chrystus jest uznawany za kogoś, kto jest obrazem Boga niewidzialnego, to ten, kto jest Chrystusowy, powinien być uznawany za kogoś, kto jest obrazem Chrystusa. Ludzie, którzy nie są księżmi, zakonnicami czy świeckimi katechetami, ale poświęcają wszystko dla Boga i kochają Chrystusa ponad ojca i matkę, ponad dzieci, ponad wszystko, są obrazem Chrystusa. Są obrazem Boga na tej ziemi. Jeśli ktoś ich przyjmuje, to jakby przyjmował samego Pana Boga.
Wnioski praktyczne są różne. Począwszy od tych, żebyśmy byli życzliwi wobec ludzi, którzy głoszą Pana Jezusa, poprzez to, byśmy starali się jednak kochać Chrystusa ponad wszystko, bo taki jest ideał. Póki stać nas jeszcze na ideał, nie idźmy w półśrodki. Po trzecie: szukając Pana Boga, miejmy świadomość, że Bóg przychodzi przez tych, którzy się Mu całkowicie poświęcają. Może zamiast koncentrować wszystkie swoje wysiłki na czytaniu historii Kościoła czy szukaniu świętych w tej historii, warto się zastanowić, gdzie dzisiaj są ludzie – żyjący ludzie – którzy głoszą Chrystusa i totalnie Mu się oddają. Żeby móc ich przyjąć, żeby móc być blisko nich, żeby od nich nauczyć się, jaki jest prawdziwy Pan Bóg.
ks. Wojciech Węgrzyniak (źródło: https://www.ekspreshomiletyczny.pl/)